parallax background

Duchowa Siódemka
czyli
Góry w Delcie Mekongu

19 kwietnia 2021
Mai Chau w Rytmie Natury
13 kwietnia 2021
W labiryncie Delty Mekongu
20 lipca 2021
 
W prowincji An Giang, w dzielnicach Tri Tôn i Tịnh Biên znajduje się Thất Sơn - pasmo małych gór zwanych Bảy Núi co oznacza Siedem Gór. Ten region położony blisko granicy z Kambodżą to najbardziej uduchowione miejsce nie tylko w Delcie Mekongu ale również w całym Wietnamie. Góry wyrastają z rolniczych, równinnych oraz podmokłych terenów delty. Każda z nich jest górą świętą posiadającą swoją historię. Na ich zboczach znajdują się świątynie, kapliczki oraz grobowce, do których prowadzą piesze bądź motocyklowe ścieżki. W te miejsca przybywają pielgrzymi aby pomodlić się na świętej górze, odwiedzając kolejno wszystkie świątynne miejsca oraz pagody. Ze szczytów oraz zboczy gór doskonale widoczny jest płaski teren delty, pozostałe góry a nawet tereny należące do Kambodży. W tym zakątku Wietnamu żyją ludzie, którzy mają kambodżańskie korzenie.
 

Równinny teren Delty Mekongu podziwiamy ze zboczy Siedmiu Gór

 
Każda z gór ma swój klimat, ma swoją aurę, jest mniej bądź bardziej odwiedzana. Są góry o dużym potencjale turystycznym co spowodowało powstanie wokół nich atrakcji turystycznych takich jak kolejka linowa, parki rozrywki czy budynki z wieżyczkami nie nawiązujące w żaden sposób do kultury Wietnamu. Są też góry na których można poczuć duchowy klimat, który sprawia, że zatrzymujemy się i w ciszy doświadczamy dane miejsce, zawieszając wzrok na rozległych kolorowych polach ryżowych. Każda z gór to inne doświadczenie i inna przygoda.
 

Aktywnie, w duchowym klimacie z zaskakującymi przygodami :) Ruszamy na święte góry

 
I o tym właśnie jest ten wpis, o naszych zaskakujących przygodach, dzięki którym zdobywanie gór Delty Mekongu jest nie tylko przeżyciem duchowym ale i pełnym zaskakujących wydarzeń i zaproszeń. To region, w którym odkrywamy nie tylko urokliwe małe wioski, małe miasta, piękne góry, buddyjskie świątynie ale przede wszystkim doświadczamy owartość i gościnność ludzi którym dzielenie się sprawia ogromną radość i satysfakcję.
 

Zapraszam do duchowej podróży przez siedem gór, siedem przygód, siedem doświadczeń

 
Góra Núi Cô Tô -> zaskoczenie
Pierwsza góra, pierwsze podejście i zupełnie nowe doświadczenie w mistycznym klimacie. Nie zastanawiamy się nawet czego możemy się spodziewać. Parkujemy na parkingu nieopodal zbiornika wodnego i ruszamy. Gdzie? Prosto czy w lewo? Chwila zawahania podczas której niewielka grupa osób idąca za nami wskazuje nam kierunek w lewo. Po chwili mężczyzna na motocyklu proponuje nam podwózkę na szczyt. Grzecznie odmawiamy ponieważ na nogach mamy zamiar zdobyć wszystkie góry w okolicy. Daleko jednak nie dochodzimy bo ciężkie, ciemne chmury pokrywają niebo i zaczyna padać. Kilka mocnych fal przechodzi nad górą podczas gdy my czekamy na „okienko pogodowe”. Przecież to nie pora deszczowa, jest marzec. Po dłuższej chwili przejaśnia się i ruszamy po schodach do góry. Mijamy punkty będące jednocześnie domami dla ludzi mieszkających na górze oraz miejscami relaksu dla pielgrzymów. W powietrzu panuje klimat opuszczonego świata, jakby otchłań pomiędzy światem materialnym a duchowym. Wokół porozrzucane wszędzie śmieci budzą niesmak. Wzdłuż ścieżki, jak i po jej obu stronach są miejsca „święte”. Świątynie to nieduże budynki z ołtarzami na których rozstawione są posągi Buddy, obrazy, kadzidła i dary. Są również ołtarze ustawione na skałach, małe kapliczki oraz grobowce.
 

To nasza pierwsza góra na której znajduje się Świątynia Bong Lai

 
Wchodząc po stromych schodach na górę Cô Tô coraz wyżej i wyżej dochodzimy do świątyni Bong Lai. Po kilku minutach przebywania w miejscu będącym również domem rodziny dbającej o pagodę zostajemy zaproszeni na herbatkę. Sebastian, patrząc na hamaki rozwieszone wokół, zadaje pytanie „Czy tu można spędzić noc?”. „Tak” brzmi odpowiedź. Do mnie jeszcze nie dociera to co za chwilę pada z ust Sebastiana. „To my tutaj przyjdziemy na noc”. „Jaką noc? Co? A gdzie rzeczy zostawimy? Co ze sobą zabiorę? Jak mam spać na hamaku całą noc? A komary?” Burza myśli pojawia się nagle. Spokojnie jednak obserwuję co kotłuje się w mojej głowie. Podczas zejścia już wiem, że spędzimy tu noc. Mój umysł jednak nie odpuszcza i już wszystko organizuje. Dopiero co opuściliśmy naszą strefę komfortu, którą stworzyliśmy sobie w przytulnym domku na wyspie Phu Quoc, a już po dwóch dniach od wyjazdu z wyspy mam spać na hamaku, gdzieś pośrodku góry? Tym razem wolniej oswajam się ze zmianą i przystosowuję do trybu podróży. Dajemy sobie dwa dni i sprawnie organizujemy „nocleg na górze”.
 

Po drodze mijamy domy ludzi, którzy żyją na zboczach świętych gór

Na zboczach góry Co To zatrzymują się pielgrzymi, którzy schodząc z góry odwiedzają wszystkie święte miejsca

 
Noc w buddyjskiej świątyni Bồng Lai
Rzeczy zostawiamy w motelu, w którym na kilka dni się zatrzymaliśmy. Pakujemy tylko to co niezbędne i po godzinie 15:00 ruszamy do Bong Lai. Przychodząc na miejsce o godzinie 16:00 zastanawiam się co my tu będziemy robić? Tylko po to aby po pięciu godzinach stwierdzić, że nawet nie mieliśmy czasu pobujać się na hamaku. Większość czasu spędzamy na rozmowach z kobietą prowadzącą świątynię, jej córką i wnuczkami. Obie po angielsku znają zaledwie kilka słów więc po raz kolejny korzystamy z tłumacza google. Żałujemy, że nie wszystko rozumiemy bo tłumaczenie jest różne, raz lepsze raz gorsze. Kobieta przekazuje nam ogromną wiedzę. Jej rodzina żyje w harmonii z otaczającą ich przyrodą oraz cyklami natury. Z oczu tych osób bije radość. Dziewczynki wesoło biegają i bawią się ze sobą. Jednak na pytanie czy są szczęśliwe odpowiada „Żyjemy w harmonii, kiedy są pieniądze jest łatwiej, kiedy nie ma jest trudniej”.
 
 
Miejsca takie jak to prowadzone są charytatywnie. Nie pobierane są opłaty za nocleg, ani jedzenie. Każdy może zostawić datek, co też robimy. Życie tutaj to służba dla ludzi. Od 148 lat świątynia Bong Lai prowadzona jest przez tę rodzinę. Dziewczynki aktywnie biorą udział w wieczornej modlitwie, która trwa ponad godzinę. Czy to kolejne pokolenie, które będzie dbać o to miejsce? W zadumie opuszczamy to miejsce po raz kolejny czując głęboką wdzięczność za możliwość doświadczenia życia z innej perspektywy, doświadczenia tak odmiennych i różnych warunków, za spotkania i rozmowy z ludźmi takie jak to w czasie trwania tej podróży. Po raz kolejny potwierdza się refleksja, która przyszła do nas już jakiś czas temu, że w życiu chodzi o znalezienie „środka”, równowagi pomiędzy materią a duchowością.
 

Czas szybko nam mija na rozmowach z kobietami w Bong Lai

 
Góra Núi Cấm -> pętla i impreza na górze
Nui Cam to najwyższa z gór. Ma 710 metrów wysokości. Wstęp na jej teren kosztuje 20 000 VND. Na szczyt góry można się dostać na trzy różne sposoby. Pierwszy to wjechać kolejką linową, drugi to transport motocyklowy oferowany przez miejscowych, trzeci to wejście na nogach. My idziemy pieszo i mamy zamiar zrobić pętlę. Korzystamy z trasy zapisanej w aplikacji Wikiloc. Zaraz na początku dostajemy wskazówki w którym kierunku iść. Ścieżka rozpoczyna się pomiędzy dwoma straganami z pamiątkami, napojami, jedzeniem i pnie się w górę. Idziemy po schodach. Ludzie wychodzą ze swoich domów jakby z otchłani, żyjąc między światami. Nie wszyscy. Wśród pokrytych kurzem punktów, w których można odpocząć i coś zjeść znajdują się również miejsca bardziej zadbane, w których właściciele z uśmiechem pozdrawiają osoby wchodzące na górę. I kiedy tak sobie wchodzimy krok za krokiem, kiedy wyłania się za nami jezioro i gondole kolejki linowej słyszymy „hello”. Odwracamy się i patrzymy na kilku mężczyzn siedzących przy stole. Jeden z nich do nas macha i zaprasza. Ups, będzie impreza.
 

Ścieżka prowadząca nad jezioro Hồ Thủy Liêm

A teraz idziemy na jednego...małego...Bo jak tutaj odmówić zaproszenia?

 
Po chwili siedzimy przy stoliku z miseczkami, pałeczkami, wodą i puszkami piwa przed sobą. Spędzamy godzinę na nieplanowanej imprezie. Na wyspie to się nie zdarzyło ani razu, a spędziliśmy na niej trzy miesiące. Zaledwie trzy dni temu opuściliśmy Phu Quock a to już trzecie zaproszenie do stolika. Nie udaje nam się również przekonać mężczyzn, że do jeziora znajdującego się na górze dojdziemy pieszo. Niemal zmuszeni, wsiadamy na motocykl i w kilka minut zostajemy podwiezieni na obszar, wciąż rozbudowywanego kompleksu turystycznego. Wokół jeziora znajdują się świątynie i punkty z jedzeniem oraz pamiątkami. To takie sztucznie stworzone miejsce w którym raczej ciężko doszukać się duchowego klimatu. Po okrążeniu jeziora udajemy się na szczyt Vồ Bồ Hông gdzie znajdują się miejsca noclegowe dla pielgrzymów. Ze szczytu schodzimy drugą stroną góry, przyjemną ścieżką, nie uczęszczaną przez odwiedzających pielgrzymów. Mijamy domy, małe świątynie i w ciszy schodzimy do miejsca startu.
 

Życie po drugiej strony góry przedstawia się w zupełnie inny sposób. Nikt tu nie czeka na klienta z gablotką niezdrowych przekąsek i butelkowych napojów

Domy otoczone ogrodami naturalnie komponują się z roślinami porastającymi zbocze góry

 
Góra Núi Nước -> herbatka i kolacja wegetariańska
Kolejnym miejscem do którego planujemy się udać jest wioska Ba Chúc. Dziwnym zbiegiem okoliczności trafiamy do miejsca Thủy Đài Sơn, do którego dojeżdżamy od strony kanału, pól ryżowych i wąskiego mostu. Spacerując po skałach dochodzimy do pagody Chùa Tứ Ân Hiếu Nghĩa. „Wchodzimy?” pytam Sebastiana. „Tak” i to jest kluczowy moment naszej wycieczki. W momencie w którym ściągamy buty, wstaje mnich siedzący przy stoliku i zaprasza nas na herbatkę. Zamiast w świątyni lądujemy na krzesłach przy stoliku w gronie trzech mężczyzn. Po chwili dołącza do nas czwarty, który zna kilka słów po angielsku i który ma smartfona z tłumaczem. Po kilkunastominutowej pogawędce wchodzimy do świątyni, a kiedy z niej wychodzimy dostajemy zaproszenie na wspólny wegetariański posiłek. Wraz z kilkunastoosobową grupą pielgrzymów siadamy na podłodze aby zjeść ciepłą, bardzo wczesną kolację. Jest godzina 16:30. Zostajemy przyjęci z otwartością i dużą radością. Bardzo nam miło, że możemy spędzić czas w grupie kobiet i mężczyzn podróżujących szlakiem świątyń. Dostajemy również propozycję abyśmy w następny dzień dołączyli do grupy i wspólnie odwiedzali świątynie. Grupa jednak udaje się na górę Nui Cam, na której już byliśmy dzień wcześniej. Dziękujemy za zaproszenie i żegnamy się ruszając w drogę powrotną. Na zwiedzanie wioski nie wystarcza nam już czasu. Nic jednak nie dzieje się przypadkiem. Zadowoleni ze spędzenia czasu w nieoczekiwany sposób wracamy do Tri Ton. Czy jeszcze się spotkamy? Czytajcie dalej…
 

Mostek? Skręcamy, przejeżdżamy. Udało się :)

 
Góra Núi Ba Thê -> oaza spokoju i relaks przy herbatce
Co dalej? Wyjeżdżamy z Tri Ton czy nie? Nie, bo tak bardzo nam się tu podoba, że postanawiamy zostać jeszcze kilka dni. To najlepsze miejsce wypadowe w góry. Tym razem udajemy się do oddalonej o 40 minut na wschód góry Ba Thê, u podnóża której jest położone miasteczko Óc Eo. Tradycyjnie zostawiamy motocykl na parkingu i idziemy asfaltową drogą w górę. Podejście jest łatwe i przyjemne. Jest cicho i spokojnie. Nie huczą silniki motocykli podwożące ludzi do świątyń bo odwiedzających jest mało, dosłownie kilku. Wzdłuż drogi znajduje się kilka świątyń wkomponowanych w teren. Mniej więcej w połowie drogi jest rozwidlenie. Wybieramy drogę na wprost i dochodzimy na szczyt góry na którym znajduje się świątynia Sơn Tiên Tự. Ze szczytu podziwiam płaski ale niezwykle kolorowy region Delty Mekongu. Żółto-zielono-brązowe dywany pól ryżowych oddzielone są od siebie kanałami wzdłuż których rosną rzędy drzew. Droga główna biegnie wzdłuż rzeki. Wyraźnie wyróżnia się na tle rozległych pół. Wokół niej skupione są budynki i drzewa. U podnóża góry jest miasteczko Óc Eo. Miasto wygląda jakby zostało wciśnięte w las, pomiędzy drzewa. Widoczne są dachy i zielone gęsto porośnięte konary drzew. Z prawej strony delikatnie wyłania się góra Núi Sập. Widoczność jest słaba, jakby mgła unosiła się w powietrzu. Gdzieniegdzie unosi się dym z wypalanych pól. Ptaki przyjemnie ćwierkają.
 

Miasto Oc Eo u podnórza góry Ba The. W powietrzu unosi się dym z wypalanych pól ryżowych

 
Kontemplacja przy dźwiękach gitary
Podczas zejścia skręcamy w prawo. To droga prowadząca do małej pagody Hang Chơn Thiện umiejscowionej na skale, której nie zauważamy w pierwszym momencie. Podczas robienia zdjęć zostajemy poinformowani, że poniżej jest pagoda, do której chwilę później schodzimy po schodach. Wow, jakie ładne miejsce. Pod głazem znajdują się ołtarze. Pośrodku jest drzewo i stoliki z ławkami. Zostajemy zaproszenie na herbatkę. Z przyjemnością siadamy na ławce i popijając zieloną herbatkę z lodem delektuję się ciszą panującą wokół i ładnym widokiem na pola ryżowe. To jedno z tych miejsc, w których mogłabym siedzieć i siedzieć tak po prostu, w ciszy. Jest cicho, spokojnie, chłopak gra na gitarze, ptaszki ćwierkają. Jest cudownie. Bez przepychu, bez nadmiaru świątyń, bez atrakcji turystycznych. To jak najbardziej duchowe doświadczenie. Podoba mi się 😊
 

Niezatłoczona droga prowadząca do pagody Hang Chơn Thiện

Kontemplacyjny widok na pola ryżowe z pagody Hang Chơn Thiện

 
Núi Sam -> turystyczny i świątynny przesyt
Wydaje się, że na tej małej górze i wokół niej wszystkiego jest za dużo. Stragany, punkty z jedzeniem, miejsca parkingowe, niezliczona ilość świątyń, które wciąż powstają wraz z budową kolejki linowej i śmiesznych budynków z wieżyczkami. W miejscu przepełnionym świątyniami, posągami i ołtarzami w ogóle nie czuję duchowego klimatu. To miejsce jest dla mnie tylko atrakcją turystyczną. Wyróżnia się tym, że wzdłuż ścieżki ustawione zostały tablice informujące o nakazie wyrzucania śmieci do kosza a nie gdzie popadnie, co jest średnio skuteczne. Z zasypanego odpadkami śmieci szczytu, na którym główną atrakcją jest maszt telefoniczny podziwiać można miasto Chau Doc, które jest również widoczne podczas wchodzenia na górę po schodach. Wejście na szczyt można więc sobie darować. To by było na tyle. Zero klimatu, zero przyjemności.
 
 
Poczucie duchowości tego miejsca odeszło w zapomnienie wraz z rozwojem turystycznym, a kolejny drążony w skale posąg Buddy jest tylko magnesem mającym skutecznie przyciągnąć turystów. Po raz kolejny potwierdziły się nasze wnioski, że budowa gondoli niemal do zera zabija pierwotny, niepowtarzalny klimat nawet tych miejsc, które uważane są za święte.
 
 
Núi Dài Năm Giếng -> nieoczekiwane spotkanie na górze
W drodze na górę Nui Sam zauważam miejsce, w którym znajduje się dużo tablic z napisem „giữ xe” czyli „parking dla motocykli”. Rozglądam się co jest w okolicy. Bo coś tu musi być skoro są miejsca parkingowe. Dostrzegam górę. Sprawdzam na mapie. Jest góra Nui Dai. Informuję Sebastiana, że właśnie mijamy kolejną górę. Nie zatrzymując się Sebastian proponuje abyśmy na nią weszli w drodze powrotnej. I tak też robimy. Kiedy po południu zatrzymujemy się na głównej drodze dostrzegamy jeszcze jedną górę (Nui Ket) po drugiej stronie ulicy. Ja chcę iść na Nui Dai, Sebastian na Nui Ket. Ostatecznie jednak jedziemy sprawdzić czy jest ścieżka na Nui Dai. U podnóża góry jest przygotowywany teren pod inwestycję domów mieszkalnych…wrr. Zostawiamy motocykl przed wąską dróżką i idziemy przed siebie. Góra na którą wchodzimy ma trzy szczyty. Podążamy główną ścieżką, przez las, w ciszy delektując się otaczającą nas przyrodą. Przed szczytem dostrzegany dwóch mężczyzn. Kiedy podchodzimy bliżej widzę mnicha stojącego na skale, który na nas patrzy. Słyszę „hello” i jeszcze jedno „hello”. „Tego mnicha już spotkaliśmy” myślę sobie i nagle nadchodzi olśnienie. "To przecież ten mnich." Z zaskoczeniem patrzę na mężczyznę i wołam „hello”. „A gdzie jest grupa?” zastanawiam się.
 

Palma Toddy z owoców której powstają napoje "thot not", jaggery, ciastka i desery

Słodkości jak i napój można kupić w licznych punktach znajdujących się na trasie Tri Ton - Chau Doc

Żniwa w Delcie Mekongu odbywają się trzy razy w roku. Krajobraz zmienia się co kilka kilometrów, raz jest zielono, raz żółto albo brązowo

 
Wchodzimy wyżej. Jest mężczyzna ze smartfonem i jest grupa. To grupa z którą dwa dni wcześniej jedliśmy kolację. Na powitanie zostajemy zaproszeni na wspólną kolację i „przystawkę” przed posiłkiem. Herbatka, owoce, chrupki ryżowe, ciastko. Ojej ile tego. Rozglądam się. Znajdujemy się w miejscu przeznaczonym na nocleg, w którym dostępne są naczynia i garnki oraz miejsce do gotowania. Wokół rozwieszone są hamaki. Są również koce i poduszki. Znakomite miejsce na nocleg. Aż chciałoby się zostać z grupą w tym miejscu. O 16:30 zasiadamy do wczesnej kolacji. Grupujemy się po kilka osób wokół misek z jedzeniem. Jedna z kobiet o imieniu Tai uczy mnie wietnamskich nazw potraw i składników. Próbuję wymawiać wietnamskie nazwy i jest wesoło. Bardzo dobrze czuję się w gronie tych osób.
 
 
Robimy sobie zdjęcia, prowadzimy rozmowy wietnamsko – polskie, bierzemy udział w wieczornej pudży. I nawet nie zauważamy kiedy zachodzi słońce i zaczyna się ściemniać. Żegnamy się z grupą, która kontynuuje modlitwę a my szybkim krokiem zbiegamy z góry, wskakujemy na Asjatkę i śmigamy do Tri Ton. Jesteśmy na miejscu o 19:30. Uff, co za spotkanie, co za przygoda. Kilka kluczowych decyzji doprowadziło nas do ponownego spotkania z grupą pielgrzymów w miejscu o którym wcześniej nie mieliśmy nawet pojęcia. Nie mieliśmy również informacji o tym, że ta grupa ma zaplanowany nocleg na górze Nui Dai w ten właśnie dzień. Nic nie dzieje się przypadkiem 😉
 
 
Góra Núi Sập -> chwila zadumy
To najniższa z gór na którą postanowiliśmy pojechać z miasta Long Xuyen. Przez moment zdobycie siódmej góry stanęło pod znakiem zapytania z powodu nioczekiwanych problemów żołądkowych Sebastiana. Jednodniowa regeneracja przyniosła pozytywny efekt dzięki czemu wycieczka na górę Sap również kończy się sukcesem. W odróżnieniu od innych gór na tę można wjechać samodzielnie na motocyklu. My jednak zostawiamy naszą Asjatkę na parkingu i idziemy na szczyt pieszo. Na szczycie znajduje się pagoda, posąg Buddy Maitreya i kilka innych bóstw. Jest czysto i schludnie. Nieopodal przebiega remont innej świątyni. Tym razem nie dzieje się nic szczególnego dlatego też nasz pobyt na górze Sap nie trwa zbyt długo. Udało nam się jednak zdobyć wszystkie Siedem Gór i w ten sposób kończymy naszą duchową podróż w prowincji An Giang.
 
 
A co z siódmym doświadczeniem?
Miało być siedem przygód a jest sześć. Co z siódmym doświadczeniem? Obiecałam, że będzie więc dotrzymuję słowa. Siódma przygoda nie dzieje się na żadnej z gór. Dzieje się w świątyni. Jak to w świątyni? W regionie w którym jest mnóstwo świątyń jest to jak najbardziej możliwe zwłaszcza gdy odwiedza się świątynie w dzień nowiu lub pełni księżyca. Podczas tygodniowego pobytu w Tri Ton, w mieście, które jest naszym punktem wypadowym w góry, jest piękna buddyjska świątynia Chùa Long Hòa i to właśnie do tej świątyni wybieramy się w 15 dniu miesiąca księżycowego. Po kilku minutach od wejścia do budynku zauważamy poruszenie wśród przebywających tam osób. Rozpoczyna się przygotowanie do modlitwy, które przebiega bardzo sprawnie. Dosłownie w kilka sekund mamy przed sobą poduszkę, stolik i książeczkę. Kobiety sympatycznie pokazują nam, że mamy zostać w świątyni dbając o to abyśmy mieli wszystko to co one. Zostajemy wchłonięci przez około 40 modlących się osób (głównie kobiet) wraz z którymi przez godzinę bierzemy udział w wieczornej pudży. Po zakończeniu ceremonii wszyscy wychodzą z głównej sali udając się „na tyły” świątyni. Gdzie oni idą? Zastanawiam się przez chwilę, po czym wychodzimy z budynku. Podziwiamy jeszcze chwilę rozświetloną pagodę kiedy zauważam, że ktoś do nas macha i pokazuje abyśmy podeszli. Idziemy. I zostajemy zaproszeni na poczęstunek. Kobiety jak i mnisi pokazują nam gdzie mamy usiąść. Dostajemy talerze z wytrawną, bardzo dobrą przekąską. Zaskoczeni zaproszeniem obserwujemy radość w oczach tych osób, otwartość i lekkość z jaką zapraszają nas do siebie na wspólny posiłek i cieszą się, że przyjmujemy zaproszenie. Sprawia nam to dużo radości 😊
 

Zdjęcia świątyni Chùa Long Hòa nie mam... Dlatego wstawiam zdjęcie innej pagody :)

 
Wewnętrzna radość życia
Mija zaledwie 8 dni od wyjazdu z wyspy, a my mamy na koncie całą masę wrażeń i przemyśleń. Każdy dzień to nowe doświadczenie, a otwartość ludzi nas ciągle zaskakuje. Myślałam, że na północy Wietnamu doświadczyliśmy dużo ale południe nas zaskoczyło... Pozytywnie... Ukazując jak życie i mentalność ludzi w miejscu nie nastawionym na turystykę różni się od życia i mentalności ludzi żyjących w miejscach zagospodarowanych atrakcjami turystycznymi i utrzymujących się z turystyki. Rozwój turystyki prowadzi do daleko idących zmian, które zachodzą w danym regionie. Są to zmiany w różnych aspektach i na różnych poziomach. W wyniku zagospodarowania terenu zmienia się nie tylko otoczenie i przyroda, która zostaje odsunięta na dalszy plan często postrzegana za mało istotny element życia. Turystyka zmienia również ludzi. Być może ich życie staje się łatwiejsze ale czy spokojniejsze? Czy umysł zaabsorbowany ciągłym zaspokajaniem potrzeb klientów pozostaje w harmonii z sercem? Czy wewnętrzna radość życia nie gaśnie wraz ze zmianą „na lepsze”? W miejscach wolnych od turystyki, w okolicy miasteczka Tri Ton, doświadczamy jeszcze większej otwartości i serdeczności ludzi niż wcześniej. Dzieje się to podczas odwiedzania świątyń, podczas wizyty na lokalnym targu, spaceru przez wioskę a nawet podczas obiadu. Radość, spontaniczność i bezinteresowność ludzi otwiera moje serce i stopniowo burzy mur zbudowany na przestrzeni kilkunastu lat życia.
 

Droga środka, równowaga między duchowością a materią niby to takie proste a jednak... trudne...