Pierwszy etap naszej himalajskiej wędrówki w rejonie Khumbu zakończyliśmy po 24 dniach. Następnie postanowiliśmy wrócić do Junbesi aby przez kilka kolejnych dni rozkoszować się zielonym rejonem Solukhumbu. Tarasowe pola, lasy sosnowe, wioski, górskie chatki, gompy oraz gościnność Sherpów, a do tego widoki na najwyższe góry świata i mała ilość turystów tak nas zaabsorbowały, że nawet nie wiemy kiedy minęły 2 tygodnie. Tym razem nie tylko wędrowaliśmy ale i odpoczywaliśmy w jednej z himalajskich wiosek bo przecież Himalaje nie muszą jedynie oznaczać codziennej wędrówki. Wręcz przeciwnie. Aby doświadczyć prawdziwego himalajskiego życia warto się zatrzymać w jednej z wiosek, przespacerować między polami, porozmawiać z mieszkańcami i poznać ich pogląd na życie, obserwować ich przy wykonywaniu codziennych czynności a nawet zaangażować się i wspólnie z nimi popracować w ogródku. Stać się obiektem zainteresowania i poczuć na własnej skórze jak to jest być obserwowanym. Wsłuchać się w ciszę, poczuć piękno i harmonię natury i przypomnieć siebie, że my również jesteśmy jej unikalną częścią. W Solukhumbu można poczuć himalajski klimat a jednocześnie odnaleźć spokój i ciszę na niezatłoczonych szlakach, zajrzeć do jednej z wielu świątyń buddyjskich a nawet wziąć udział w festiwalu. To wszystko a nawet więcej odkryliśmy podczas dwóch tygodni kręcenia się po okolicy. Dzięki czemu w naszej pamięci pozostaną bezcenne wspomnienia.

Wioska na szlaku do Thuptenchholing Gumba
A oto kilka niezapomnianych chwil z naszego pobytu w rejonie Solukhumbu
Pranie
Nic takiego? Wręcz przeciwnie! Pranie ręczne na kamieniu tak jak to robią mieszkańcy wioski. Sprawiło nam tyle satysfakcji, że wyprałam wszystko co miałam w plecaku, oprócz rzeczy ubranych na sobie. Zielone mydełko i ciepła woda (specjalnie podgrzana na domowym palenisku) poradziły sobie lepiej niż niejedna pralka automatyczna. W dodatku przysporzyliśmy mieszkańcom wioski niemałą atrakcję bo z zaciekawieniem przyglądali się wykonywanym przez nas czynnościom. Suszenie na dworze sprawiło, że ubrania pachniały świeżym górskim powietrzem 😊

Pranie ręczne na kamieniu

A co my tu mamy? Zabezpieczenia przed zwierzętami...ptakami, małpami a nawet niedźwiedziami
Obieranie fasolki
Jak tylko zobaczyliśmy, że strąki fasoli suszą się na słońcu zaproponowaliśmy, że chętnie je obierzemy. Dostaliśmy więc małe krzesełka i wspólnie z gospodarzem wyłuskiwaliśmy fasolki z łupinek, miło przy tym rozmawiając. Następnie gospodarz Dorjee z dumą oprowadził nas po swoim ogrodzie opowiadając o zasadzonych w nim warzywach

Obieranie fasolki sprawia nam dużo radości. Wysuszona na słońcu jest mielona na mąkę a następnie używana do przygotowania dala

W ogrodzie gospodarza. Na zdjęciu rośliny z których przygotowywany jest dal jako alternatywa dla soczewicy
Chlebek tybetański i chapati
Dwa typowe nepalskie chlebki – smakują inaczej, wyglądają inaczej…jak oni je robią? To pytanie chodziło mi po głowie w czasie trekkingu. W końcu zapytałam i chwilę później wylądowałam w kuchni naszej gospodyni ugniatając ciasta na chlebki. Nie tylko moja ciekawość została zaspokojona ale na śniadanie zjadłam własnoręcznie zrobione chlebki (oryginalny chlebek tybetański piecze się na suchej rozgrzanej patelni, na szlaku wokół Annapurny i EBC podawane są najczęściej puri – chlebki smażone na głębokim oleju, oryginalne chlebki tybetańskie znajdziecie w Dolinie Lantang)

Wyrabiamy ciasta na chlebki, wałkujemy i smażymy na suchej patelni bez oleju

Chlebki własnej roboty - płaski chapati i puszysty chlebek tybetański
Jemy lokalne dania
herbatka sherpy, tchampa porridge czy dhido to dla nas najlepsze jedzenie na szlaku. Największe zdziwienie wśród ludzi wywołuje kiedy zamawiamy dhido. „Nepali dhido?” - z niedowierzaniem pytają właściciele lokalnych knajpek. „Yes, Nepali dhido with curry”. I w ten sposób podczas jedzenia ponownie jesteśmy obiektem zainteresowania Nepalczyków. Danie spożywane na obiad, którego nie ma w menu a które sprawdza się w trakcie długiego trekkingu, tak jak tchampa porridge sprawdza się na śniadanie (nawet jeśli ktoś w ogóle nie mówi po angielsku to jak powiemy „czampa” to mamy pewność, że zjemy pożywne śniadanie). Nam najbardziej odpowiada wersja kiedy możemy sami wymieszać wszystkie składniki (tchampa, masło, cukier, odpowiednia ilość herbatki sherpy lub czarnej)

Tchampa porridge przed wymieszaniem wszystkich składników, obowiązkowo z herbatką sherpy

Nepali dhido, tradycyjnie podawane jest z curry. Tym razem bez curry ale z masełkiem
Niekończące się pogawędki z gospodarzem Dorjee i jego żoną
Spędziliśmy w ich domu 9 dni, delektując się przepysznym jedzeniem i miłą atmosferą. A przy szklaneczkach domowej roboty raksi poznaliśmy ich historię, poglądy, jak wygląda życie w Nepalu i jak odbierana jest filozofia buddyjska uważana za religię. Takie rozmowy to najlepsze źródło wiedzy o życiu ludzi w danym kraju. Dlatego zawsze (o ile to możliwe) staramy się spędzać czas z gospodarzami

Z Dorje i jego żoną od których dostajemy katy - białe szale buddyjskie
Jesteśmy na złym szlaku!
Patrzymy zrezygnowani na nasz szlak, który jest u podnóża wioski Loding a my właśnie stoimy w górnej jej części…pomiędzy nami domy i pola. Jak się dostać na dół bez zawracania? Jakiś czas chodzimy tam i z powrotem, w końcu pytamy kobietę o drogę i w ten sposób lądujemy w labiryncie lokalnych ścieżek pomiędzy jednym gospodarstwem i kolejnym. Naszymi przewodnikami są ich właściciele, którzy z chęcią nam pokazują którędy iść, co w cale nie jest takie łatwe jakby się wydawało. Pani obierająca warzywa pokazuje, że mamy iść w dół, następnie przesympatyczna starsza kobieta siedząca między kalafiorami pokazuje ścieżkę wzdłuż, farmer z pługiem zerka czy na pewno dobrze skręcimy… I w taki niesamowity sposób przy pomocy wspaniałych ludzi docieramy na nasz szlak

"X" nie zawsze oznacza koniec lub brak szlaku, którym idziemy. Może dotyczyć szlaku biegnącego obok. Lepiej od razu sprawdzić aby nie wejść na sąsiednie wzgórze...

Czasami pojawi się tabliczka...przynajmniej przez chwile mamy pewność, że dobrze idziemy...
Festiwal buddyjski w świątyni Chiwang
Nowe doświadczenie ale i zadanie…i to nie byle jakie. By zapewnić sobie nocleg musimy znaleźć głównego lamę. Dostajemy instrukcję od Dorjee i z ręcznie nakreśloną mapą ruszamy z Junbesi do Chiwang. Pierwszy etap przebiega gładko i do świątyni docieramy już po 3 godzinach. Wchodzimy i widzimy 6 modlących się i uderzających w instrumenty lamów. „Który to nasz lama i jak się do niego dostać?” Początkowo niewykonalne zadanie jest wyjątkowo łatwe i już po niecałej godzinie mamy swój pokój i możemy spokojnie brać udział w festiwalu a wieczorem w lokalnej imprezie

Taniec podczas festiwalu przy akompaniamencie bębna i innych instrumentów
Zaglądamy do szkolnej ławki
Z Junbesi w niecałe 2 godziny można dojść do Thuptenchholing Gumba. To nie tylko świątynia ale cała wioska, w której mnisi oraz mniszki mieszkają i wykonują codzienne obowiązki takie jak przesypywanie grochu połączone ze śpiewem, suszenie warzyw czy pranie. W szkole dla chłopców w wieku od 6 do 14 lat właśnie trwa przerwa na lunch. Dzieci aktywnie angażują się w gotowanie, wydawanie posiłków a my w tym czasie zaglądamy do salki w której codziennie od rana do wieczora młodzi mnisi zdobywają wiedzę

Szkoła dla chłopców a w niej szkolna sala w której dzieci spędzają długie godziny

Maślanka u mnicha...tak skończyła się nasza wyprawa na wzgórze na którym mnisi mają swoje skromne domki
Noc pod gwiazdami i śniadanie na sosnowym dywanie
to niezapomniana wyprawa na Dudh Kundę, owiana niepewnością czy dotrzemy do Saharsbeni, gdzie podobno jest szałas w którym można coś zjeść i spędzić noc. Jak się okazało szlak prowadzący z Ringmu jest wyraźny i niełatwo go zgubić idąc przez przepiękny las, zboczem góry w głąb doliny, stopniowo zbliżając się do białej góry Numbur u podnóża której znajduje się jezioro. Dla Nepalczyków to miejsce Święte, gdzie raz w roku odbywa się festiwal, na który schodzą się mieszkańcy całej okolicy, tworzone są miejsca noclegowe i stragany z jedzeniem. Ale to trwa tylko kilka dni w roku w porze deszczowej. W czasie gdy nie ma festiwalu turyści najczęściej biwakują w Saharsbeni w towarzystwie przewodnika i porterów. Dlatego wchodząc do hotelowego szałasu jednym z pytań które usłyszeliśmy było „Gdzie jest Wasz przewodnik?”. „Nie mamy przewodnika, to jest nasz 31 dzień wędrówki po Himalajach”. Szlak prowadzący do Junbesi zweryfikował jednak naszą (nie)znajomość terenu. Nie będąc pewni co do właściwego szlaku z pokorą wróciliśmy do szałasu na drugi z kolei nocleg. Warto było…miliony gwiazd z drogą mleczną to widok niezapomniany, tchampa zjedzona na dywanie z gałązek sosny którymi wyłożona była „podłoga” w szałasie smakowała wyśmienicie a do tego uśmiech gospodarza kiedy nalewał nam kolejną szklankę tatopani (gorącej wody) czy herbatki na zawsze pozostanie w naszej pamięci

Saharsbeni - szałasowy "hotel" i Numbur w promieniach zachodzącego słońca

W hotelowym szałasie życie towarzyskie wrze...a my tymczasem zajadamy się tchampą po porannym wejściu na Dudhkundę
Z misją na Pikey Peak
to szczyt, który wybraliśmy na zakończenie pobytu w rejonie SoluKhumbu. Ponownie z ręcznie naszkicowaną mapą od Dorjee oraz flagą modlitewną i z szalami buddyjskimi na szyi ruszyliśmy na Świętą górę z której roztacza się panoramiczny widok na Himalaje od Dhaulagiri po Kanchenjunga. Zostaliśmy poproszeni o zawieszenie flagi modlitewnej na szczycie więc wiedzieliśmy że musimy tam dotrzeć. Co więcej planowaliśmy to zrobić podczas wschodu słońca. Łatwe? Tak nam się wydawało, przecież spaliśmy pod górą…wejście miało zając nam tylko godzinę a jednak szliśmy … 2,5 godziny. Jedno rozwidlenie, niewidoczne w ciemności spowodowało, że na szczyt szliśmy naokoło z duszą na ramieniu. Kiedy jednak ujrzeliśmy flagi powiewające na szczycie z wdzięcznością zawiesiliśmy naszą flagę wypełniając w ten sposób swoją misję

Nasz cel chowa się za chmurką... szlak na Pikey Peak

Misja spełniona - flaga została zawieszona na szczycie Pikey Peak I
Spełnieni i pełni wdzięczności po 38 dniach wędrówki wsiedliśmy do jeepa i po 12 godzinach niezapomnianej podróży po drodze pełnej zakrętów i dziur, wytrzęsieni w każdą stronę wróciliśmy na kilkudniowy odpoczynek do Kathmandu.

Pikey Peak I
Wskazówki:
• poruszanie się po regionie Solukhumbu jest bezpłatne czyli nie potrzebujemy żadnych permitów ani TIMS
• trekking można rozpocząć i zakończyć w Salleri lub Phaplu dokąd można dojechać jeepem z Kathmandu lub dolecieć samolotem. Istnieje kilka innych opcji, których jednak nie sprawdziliśmy, gdyż rozpoczęliśmy nasz trekking w Bhandar więc do Junbesi weszliśmy od strony Lamjura La
• na Pikey Peak można dojść z kilku stron – my szliśmy z Junbesi, przez Tactor, w Jasman-Bhanjyan  znajdują się dwie lodge i z tego miejsca na szczyt Pikey Peak I można dojść w godzinę
• Dudhkunda to wyzwanie dla wytrwałych – z Junbesi do Saharsbeni gdzie znajduje się hotelowy szałas wędrówka trwa około 7 godzin (w zależności od kondycji, nie sprawdziliśmy tej opcji), z Ringmu lub Taksindu to również wycieczka na 7 godzin w górę i 5 godzin w dół. Z Saharsbeni na Dudhkundę natomiast idzie się około 2 godzin w górę i 1 w dół. Całość może trwać 2 lub 3 dni. Śmiało możemy jednak polecić 3 dniowy trekking

A może by tak tuk tukiem podjechać? Taki tuk tuk kursuje na trasie Loding - Salleri

 
	




